"50 pierwszych randek" to jedna z nielicznych komedii romantycznych, która faktycznie bawi, ale także wzrusza. Dano, nie widziałem lepszej produkcji z taką dawką humoru, w której nie dostrzegłem żadnej żenującej i nieśmiesznej sceny.
"50 pierwszych randek" to jedna z nielicznych komedii romantycznych, która faktycznie bawi, ale także wzrusza. Dano, nie widziałem lepszej produkcji z taką dawką humoru, w której nie dostrzegłem żadnej żenującej i nieśmiesznej sceny.
Fabuła także nie jest wcale taka oklepana. Ciekawie przedstawia ona losy dwóch, różniących się osób. Na pochwałę zasługują także aktorzy. Adam Sandler zawsze będzie miał u mnie łatkę debila, ale w tej produkcji zagrał po prostu playboya, który w końcu się zakochuję, i wyszło mu to bardzo dobrze. Lubię go, jednak oglądanie go po raz sety, gdy robi z siebie idiotę stało się nudne. Natomiast Drew Barrymore, zresztą jak zawsze udowodniła, że aktorstwo to jej bajka. Aktorka niesamowicie przekonująco wcieliła się w postać, która w brew pozorom nie jest wcale łatwa, gdyż Lucy każdego dnia był inna: raz przesympatyczna, raz nieuprzejma, a chwilami nawet groźna (scena z kijem do bejsbola). Drew zagrała świetnie i przyćmiła całą obsadę. Ponadto Rob Schneider, Sean Astin i Blake Clark fajnie zagrali postacie drugoplanowe.
Jak już wcześniej wspomniałem, "50 pierwszych randek" to przede wszystkim komedia, która momentami bawi do łez. takich scen jak: wymiotowanie morsa, Lucy bijąca kijem bejsbolowym kolegę Henry'ego czy też omal nie przejechanie pingwina, nie da się zapomnieć.
To bardzo dobra produkcja ustrojona w dobrą oprawę muzyczną, rewelacyjne zdjęcia i rzetelnie napisany scenariusz.
Gorąco polecam! 8/10.