Na czwartą część przygód Ambrożego Kleksa przyszło mi poczekać 13 lat. Nie jestem przesądny i ta trzynastka nie odstraszyła mnie, w końcu Kleks to Kleks. Wiedziałem, że konwencja filmu będzie
Na czwartą część przygód Ambrożego Kleksa przyszło mi poczekać 13 lat. Nie jestem przesądny i ta trzynastka nie odstraszyła mnie, w końcu Kleks to Kleks. Wiedziałem, że konwencja filmu będzie inna, ale jakoś specjalnie nie zwracałem na to uwagi przed seansem. Poprzednie filmy Gradowskiego zrobiły na mnie pozytywne wrażenie, zatem i teraz liczyłem na podobny efekt. Jednak okazało się, że fatum trafiło w film o profesorze.
"Tryumf pana Kleksa" opowiada historię rysownika komiksów, który aby uniknąć wyrzucenia z pracy, postanawia zilustrować w formie komiksu książkę Jana Brzechwy o przygodach pana Kleksa. Rozpoczęta przez niego opowieść zaczyna żyć własnym życiem, przeplatając świat rysunkowy z realnym. Po raz kolejny Ambroży Kleks musi ratować sytuację.
Gradowski w "Tryumfie" powrócił do Brzechwy, tworząc film aktorsko-animowany, tym razem w koprodukcji szwedzko-irlandzkiej. Ta animowana historia nie trzyma niestety klimatu swych poprzedników. Przede wszystkim brakuje tutaj realnego Fronczewskiego, sam głos to zdecydowanie za mało. Sama animacja także pozostawia wiele do życzenia. Została zrobiona w stylu, z jakiego znane były nasze bajki, a którego sam nie lubię. Niestety w tej dziedzinie mamy sporo do nadrobienia, a przecież mamy w Polsce wielu znakomitych animatorów, słynących ze swych krótkometrażowych produkcji. Dlaczego w dłuższych produkcjach idziemy na łatwiznę? Dlaczego także i w tym wypadku odnoszę wrażenie, że budżet pełnometrażowych animacji jest znacznie niższy od kilkuminutowych? Jest tego jakaś sensowna przyczyna? Wątpię.
Trudno powiedzieć cokolwiek dobrego na temat gry aktorskiej. Obsadzenie Jakimowicza w roli rysownika uważam za jedną wielką pomyłkę. Przyznaję, że jest to uczucie jak najbardziej subiektywne, po prostu nie lubię go na ekranie. Jeśli chodzi o sekwencje animowane, to, jak już wspomniałem wcześniej, pozostawiają one wiele do życzenia. Przejścia między scenami aktorskimi i kreskówkowymi wyglądają na nieprzemyślane do końca. Zresztą oglądając całość, miałem wrażenie wielkiej sztuczności. Zupełnie jakby pomysł Gradowskiego nagle zaczęto skracać, przerabiać i oszczędzać na wszystkim, co tylko możliwe. Nawet na stawianiu kresek.
Jedyny mały plusik to obsada dubbingu. Oprócz Fronczewskiego możemy usłyszeć m.in. Pressa, Gajdę, Apostolakis-Gluzińską oraz Rozmusa. Czy jednak same głosy mogą uratować tę produkcję? Zdecydowanie nie. Oglądanie "Tryumfu pana Kleksa" momentami aż boli. I na pewno nie był to tryumf, a wielka porażka. Mnie najbardziej żal tego, że ostatni film o przygodach profesora okazał się niewypałem i marnym zakończeniem serii autora poprzednich dobrych produkcji. Jeśli ktoś zacznie oglądanie Kleksa od tej pozycji, to do wcześniejszych pewnie nie sięgnie. A jeśli już, to uprzedzenie zrobi swoje i ich ocena najprawdopodobniej będzie słabsza. Wielka szkoda, że nie skorzystano także i przy tej części ze sprawdzonej wcześniej konwencji. Z pewnością efekt byłby znacznie lepszy.